Rejs kwalifikacyjny

Po zwodowaniu Ancymona w Suffolk Yacht Harbour - Levington UK odbyłem kilka krótkich rejsów aby zapoznać się z jachtem i akwenem na którym przyjdzie mi popłynąć w dłuższy rejs.
Rejon to morze Północne południowo-wschodnia część Wielkiej Brytanii. 
Zaczęło się planowanie i czekanie na odpowiedni moment, pierwszy termin musiałem odpuścić bo przyszedł sztorm Amy. Na tydzień później prognoza zachęcająca do podjęcia wyzwania, wiatry raczej słabe do 4B NW, z prognozą 1-2 z soboty na niedzielę i niedziela poniedziałek znowu 3-4B N, bez opadów, a więc ostatnie dni urlopu plus weekend musiały wystarczyć. 

09/10/25  Start rejsu.
Dotarłem do mariny przed świtem, szybkie ształowanie, przygotowanie jachtu i start trzeba się spieszyć bo za godzinę zmienia się prąd na rzece Orwell i będzie pod górkę a wiaterek mizerny, do otwartego morza niecałe 5 mil. Po wyjściu z mariny żagle w górę,  zaczęło się leniwie prędkość lekko powyżej 3 węzłów, nie jest żle, plan zakładał utrzymywać prędkości przez cały rejs powyżej 4 węzłów wtedy jest szansa na zrealizowanie celu. Pierwsza niespodzianka już po starcie, widząc że za mną idzie jakiś duży statek trzymam się na skraju szlaku, jest niska woda więc za dużo wody na rzece do żeglugi nie pozostaje no i dosłownie metr za boją szlakową poczułem miękkie muliste dno, a statek 300 m za mną, muszę zrobić zwrot a ster nie reaguje,  szybko odpaliłem silnik na minutę i odzyskałem sterowność, powrót na poprzedni hals i uff jest dobrze, nieźle się zaczyna pomyślałem.  Po 2h rejsu wychodzimy na otwarte morze wiatr 2-3 B prąd pływowy w przeciwnym kierunku czyli na południe a Ancymon chce na północ bo teoretycznie mniejszy ruch statków i więcej wolnej wody, także idziemy na kompromis i obieram wschodni kierunek czekając aż prąd z nastaniem wysokiej wody się odwróci, po ok 4h zmiana halsu i jazda z prądem na północny zachód. I tak już ma pozostać, priorytet to wykorzystanie prądu pływowego, 6h żeglugi i zmiana na powrotny, taki to ma być rejs, bo żeglowanie pod prąd pływowy  nawet z wiatrem  jest mniej wydajne lub znikome niż z prądem pod wiatr. Później żona mi mówi że na mapie z trackingiem wygląda jakbym chciał wypełnić swoim śladem prostokącik.
Gęba się cieszy bo garmin pokazuje prędkości powyżej 5 węzłów, samoster działa, jest słońce, ale ta sielanka nie może trwać cały czas, bo,  no właśnie, niby morze duże i szerokie a w rzeczywistości liczne przeszkody nawigacyjne , tu płycizna, tu kraby łowią i te cholerne farmy z  wiatrakami, zawsze muszą krzyżować mi plany i mam wrażenie że są wszędzie, o statkach nie wspominając bo ruch jest spory, tylko jachtów brak, ale one trzymają się blisko brzegu żeglując z prądem od portu do portu.
Dość marudzenia cieszymy się żeglugą i połykamy mile pierwsze dwa dni to wykorzystywanie prędkości jak jazda na genakerze przy rześkim wietrze3-4, przez 2 h nie schodzę poniżej 7 węzłów kosztem sterowania ręcznego, ale warto, niestety dzień się kończy i trzeba przełączyć się na tryb nocny.
Generalnie spałem cały czas po 20 min, timer ustawiałem na 25 min, gdy się odzywał wystawiałem głowę lub w razie potrzeby wychodziłem na zewnątrz, szybkie sprawdzenie kursu, rzut na mapę i tak w kółko, przez cały rejs nie pospałem dłużej jak 30 min, później  w ciagu dnia też musiałem dosypiać bo organizm się domagał.
Trzeci dzień na Ancymonie to najgorszy dzień, a to z powodu słabych zmiennych wiatrów, dobrze że jest prąd to udaje się wyciskać ok 3 węzłów ale średnia spada (miałem piękną 4,9 węzła) w nocy o 3 rano kompletny sztill, musiałem zrzucić żagle bo rozkołys, słaby bo słaby ale telepał żaglami i bomem a już z doświadczenia wiem że wtedy najbardziej dostają w d. pomyśleć że najlepiej to iść spać, ale się nie da, bo chaos, śpi mi się najlepiej jak Ancymon mówi swoim powtarzalnym głosem, wszystkie odgłosy znajome, każdy nowy to znak że coś się zmieniło, jak pierwszej nocy gdy sztag zapukał o pokład, szok niedowierzanie przecież kontrowałem, całe szczęście że mam dwa plus fały, okazuje się że gdy jeden sztag jest obciążony  niosąc foka drugi się luzuje, ale że aż tak, od tamtej pory robiłem wycieczki na dziób regularnie i wiem że trzeba zrobić dodatkowe zabezpieczenia. 
Jak się jest w kabinie to wypada coś przekąsić na rejs zabrałem sporo żarcia myśląc że mając dużo czasu będę podjadać, generalnie mało jem i na rejsie też tak było, obiady miałem wyborne, a to za sprawą mojej kochanej Edzi, która mi je przygotowała w słoikach, śniadanie to głównie jaja na twardo herbatka, w międzyczasie owoce i soki naturalne, jakieś wafelki i inne batony. 
Choroba morska, tu nie mam nic do napisania bo nie wystąpiła, bardziej odczułem skutki pływania na lądzie po rejsie.
Po trzeciej nocy gdzie łapałęm pojedyńcze podmuchy genakierem wrócił wiatr, tylko kierunek prądu mi nie odpowiadał do mojego planu zbliżania się do portu, garminowski komputer pokazuje 340 przebytych  mil  więc co robić płyniemy  w poprzek prądu, aż dotrzemy pod wiatraki 10 mil, a z tamtąd niecałe 30 mil do portu,  wyjdzie cos koło 380 i powinno być dobrze. Żeglując z prądem w kierunku północnym oddalałbym się zbyt szybko i daleko ąby potem móc wrócić w zamierzonym czasie.
Później okazuje się że live track z inreach pokazał 365 przebytych mil a komputer z mojego gpsmap 385mil przy tej samej ilości godzin i byłem święcie przekonany że tyle zrobiłem. zbaraniałem do reszty bo resetowałem komputer przed wypłynięciem a najdziwniejsze jest to ze zapisany tracking z tego urządzenia pokazuje 155 przebytych mil i widać że pogubił ślady. nauczka na przyszłość zapisujcie przebyte mile na papierze.
Odbijając się od farmy obrałem kurs w kierunku Felixtowe starając się wyciskać co się da, omijając po drodze kolejne farmy  wiatrowe, kotwicowicka i slalom między płyciznami pod Felixtowe. Wiatr w plecy, na wysokości portu na torze podejściowym zachodzi słońce, jest odpływ więc będzie pod prąd i tak też jest , prędkość spada z 5 węzłów do 3 później  niecałę 2, ruch spory właśnie opuszcza port wielki kontenerowiec, a w oddali za plecami już widze coś dużego, później mija mnie na rzece, to prom Stena Line, na trawersie port Felixtowe oświetla całą okolicę , zaraz po rozgałęzieniu rzeki Stour i Orwell zrzucam żagle, wiatr słabnie w dodatku totalnie w nos, ostatnie 2,5 mili pokonuję na silniku mijając znowu jakieś duże metalowe pływadło tym razem trzymając się wyznaczonego szlaku, tyle że w ciemnościach , bojka za bojką, odnalezienie namiernika i toru podejściowego do mariny,  12/10/25 o 20:45 zacumowanie przy kei. 













Komentarze